sobota, 16 lutego 2013

marry me


Oliwia Dębicka 

Aleksandar Atanasijević 





Nie byłaby sobą, gdyby nie spóźniła się pół godziny, biegnąc przez miasto w tych swoich dziesięciocentymetrowych szpilkach, bo upierała się, że dodają jej kobiecości; potykała się i wywijała torebką, a ja śmiałem się, obserwując ją zza zaparowanej szyby kawiarni. Zdyszana, wpadła do środka, szukając mnie wzrokiem i próbując przeczesać ręką kasztanowe loki. Jej cudowne rumieńce sprawiały, że miałem ochotę przejechać palcem po jej policzku, kreślić wzorki, napisać jej na nim, jak bardzo ją kocham. Westchnąłem cicho, gdy rozpięła płaszcz i zobaczyłem swoją koszulę wpuszczoną  o wiele za dużą, nonszalancko rozpiętą, pachnącą wczorajszą ekstazą i naszymi przemieszanymi perfumami. Na kołnierzu odbite były czerwoną szminką jej kształtne usta i brakowało kilku guzików.
Umiała mnie doskonale prowokować.
-Byłaś w tym w pracy?- spytałem niby obojętnie, wodząc wzrokiem po jej anielskiej twarzy. Kasztanowe włosy, duże, brązowe oczy, cudowne dołeczki w policzkach, piękne usta i maleńki nosek nie dawały mi spokoju po nocach, uwielbiałem się jej przyglądać, chłonąć w każdym detalu, wiedziałem, gdzie ma pieprzyki i blizny po niefortunnej jeździe na rowerze, kiedy była siedmiolatką.
-Co ty taki ciekawski jesteś?- spytała, uśmiechając się, a ja odpłynąłem, nie odpowiadając tylko rozkoszując się tym cudem świata i zastanawiając się, czym sobie na to zasłużyłem.
Przyglądam się, jak miesza kawę, słodzi ją trzema łyżeczkami, robiąc z niej przesłodzoną lurę, unosi filiżankę do ust i upija łyk, uśmiechając się błogo dzięki kofeinie, na którą nie miała czasu ani rano, bo jak zwykle zaspała, przyciskana moim udem do materaca, ani w pracy.
Wpatruję się, jak wkłada sobie do ust kolejne łyżeczki szarlotki, opowiadając mi przy tym o książce, której nie zdążyła przeczytać, a była cholernie ciekawa i wciąż nie ma pojęcia, kto zabił Deborah.
-Przez ciebie.- mruczy z udawanym wrzutem, a ja podnoszę brwi.
-Aż tak bardzo żałujesz?- pytam, a ona śmieje się, a ja razem z nią, zamykając jej dłoń w swojej.
Zaczynało się ściemniać. Wdychamy przez chwilę ciepłe, majowe powietrze, zastanawiając się dokąd pójść kiedy zaczyna padać. Ogromne krople moczą nas, a my zamiast uciekać do auta, stoimy i wpatrujemy się w niebo; przechodnie dziwią się, kiwając głowami i wyciągając parasolki, a ja tylko mocniej przyciskam ją do swojego boku, żeby poczuć ciepło jej ciała. Przeczesuję jej włosy palcami, wdycham ich malinową woń, upajając się tym zapachem, czuję jak drży i cichutko wzdycha.
-Kocham cię, Oliwko.- szepcę i sam zastanawiam się, skąd we mnie tyle zrozumienia i czułości, dlaczego rozczulam się, kiedy stoję obok i wspominam wszystkie nasze wspólne chwile, a jej uśmiech jest najpiękniejszy na świecie, chociaż większość ludzi przyczepiłaby się do diastemy.
-Zatańczmy.- odpowiada i za to jeszcze bardziej ją uwielbiam; za jej nieprzewidywalność i to, ze nie przejmuje się niczym, tylko robi to, na co ma ochotę. Biorę ją w ramiona, taką wątłą, maleńką, moją Oliwię i tańczymy w strugach deszczu, śmiejąc się i potykając raz po raz, a przy jednym z piruetów cudem unikamy potrącenia przez tramwaj. Gdy karcący wzrok motorniczego morduje nas, ona tylko chowa głowę w mojej piersi, a ja wzruszam przepraszająco ramionami.
Kupujemy wino, lecz nie docieramy z nim do mieszkania.
-Chodź, pokażę ci jedno miejsce.- ciągnie mnie do jakiejś obskurnej klatki, z niesamowitą prędkością wspina się po stopniach na ostatnie piętro, a potem ze zręcznością włazi po stopniach drabiny, żeby pchnąć jakąś drewnianą klapę na suficie. Szczebli jest zbyt krótko, bo jej tyłek wypięty do mnie wyglądał naprawdę nieźle. Wzdycham cicho, podążając za nią.
Z dachu widok na wieczorną Łódź jest imponujący, a Oliwia wypomina mi, że uważam to miasto za brudne i nijakie; uwielbiam jej pełną emocji twarz, kiedy walczy o to, żebym pokochał ten moloch tak jak ona, rodowita łodzianka. Pod jej płomiennym spojrzeniem, patrząc w dół, stwierdzam, że nawet nie jest tak źle, a nawet ładnie błyszczą się latarnie tam w dole. Mówię jej to, a ona całuje mnie tak, jak jeszcze nigdy. Opieramy się o kawałek jakiejś ściany, moje ręce błądzą po jej brzuchu, a ona czerwieni się jak zwykle. Jest taka piękna.
-A wino?- odrywa się ode mnie z cwanym uśmieszkiem, zmuszając mnie do otworzenia alkoholu. Popijamy z jednej butelki, wprawiając się w dobry nastrój, śpiewamy, całujemy się, tańczymy, wyznajemy sobie miłość, obserwujemy Łódź. Kiedy wplata dłoń w moje włosy, drażniąc skórę, przychodzi mi do głowy naprawdę szalony pomysł, prawdopodobnie pod wpływem wina.
-Oliwia, wyjdź za mnie.- nieruchomieje, obdarzając mnie niepewnym spojrzeniem.
Chwila niepewności ciągnie się, a ja widzę coraz większą radość w jej oczach.
-Kiedy?- pyta z filuternym uśmiechem.
-Najlepiej teraz.- odpowiadam i ją całuję; po chwili leży na mnie, zostawiając ślady paznokci na moim torsie.
-Jak ty to sobie wyobrażasz, co?- pyta, kiedy staramy się unormować oddech.
-Urzędy są do dwudziestej. Mamy jeszcze pięćdziesiąt minut. Zdążymy.- znów się śmiejemy, zbiegając niepewnie na dół, biegniemy przemoknięci przez zatłoczone miasto do najbliższego przystanku. Po drodze Oliwia zrzuca buty, bo są strasznie niewygodne. Przenoszę ją przez kałuże, wnoszę do tramwaju, na ludzie patrzą na nas, jakbyśmy byli psychicznie chorzy. Czuję się jak jakiś nastolatek na pierwszej randce, ale ona wprawia mnie w euforię, od której nie mogę się uwolnić.
Wysiadamy przed jubilerem, kupujemy obrączki; Oliwka ogląda swoją dłoń z niedowierzaniem, a potem znów biegniemy, bo Winiarski i Anka, jej przyjaciółka czekają na nas pod urzędem.
Oboje się uśmiechają, Michał tylko kręci głową.
-Jesteście popieprzeni.- mówi Anka, kiedy wchodzimy do środka, a bose stopy mojej przyszłej żony zostawiają ślady na idealnie wypastowanej podłodze.
Pani jest dla nas bardzo miła, myślę też, że bardzo ładna; pomalowane na czerwono usta, kok i kocie oczy stanowiłyby pewnie zagadkę dla niejednego. Ja chcę już mieć Oliwię tylko dla siebie, nic inne się nie liczy.
Szepcę słowa przysięgi, przyglądając się jej i rozpływając w myślach nad jej cudownością. Ona płacze, a Anka obejmuje ją ramieniem.
Ocieram jej łzy kciukiem, a ona wtula się we mnie. Cały świat jest dla nas, nie ma nikogo innego.
Dopiero w połowie drogi do Bełchatowa przypominam sobie o samochodzie, który został na parkingu przed kawiarnią, ale nie mogę się po niego wrócić chociażby dlatego, że piłem.
Michał coś tam trajkocze, Anka śpiewa hity z radia, a ja przyglądam się mojej żonie, usypiającej na moim ramieniu. Gdy zatrzymujemy się przed naszym blokiem, dziękuję Winiarskiemu, Ance i zanoszę śpiącą Oliwę do mieszkania. Przenoszę ją przez próg, uśmiechając się, bo nigdy nie sądziłem, że taka chwila nastąpi, a ona gwałtownie budzi się.
W jej ciemniejących oczach widzę pożądanie, kiedy wpija się bez słowa w moje usta z niebywałą namiętnością. Nie wiem, skąd ma w sobie tyle siły, żeby popchnąć mnie do sypialni. Rozbieramy się gwałtownie, nie pozwalając aby między naszymi ciałami była jakakolwiek wolna przestrzeń. Wzdycham kiedy udaje mi się pozbawić ją czarnego koronkowego biustonosza. Całuję jej piersi, ssę, głaskam opuszkami palców, a ona jęczy cichutko, wbijając paznokcie w mój kark. Błądzę językiem od jej szyi, muskam obojczyki, zjeżdżam na dół, całując jej brzuch, by wreszcie znaleźć się na udach. Mruczy i szepce moje imię, aż w końcu nieruchomieje.
-Przestań się bawić  Atansijević.- warczy, a ja bez słowa spełniam jej prośbę, prowadząc nas ku spełnieniu. 


_______________

Takie tam, dla Giovany.
Może będą kolejne oneparty, nie wiem. 

Archiwum bloga