Oliwia Dębicka
Aleksandar Atanasijević
Nie byłaby sobą, gdyby nie spóźniła się pół godziny, biegnąc
przez miasto w tych swoich dziesięciocentymetrowych szpilkach, bo upierała się,
że dodają jej kobiecości; potykała się i wywijała torebką, a ja śmiałem się,
obserwując ją zza zaparowanej szyby kawiarni. Zdyszana, wpadła do środka,
szukając mnie wzrokiem i próbując przeczesać ręką kasztanowe loki. Jej cudowne
rumieńce sprawiały, że miałem ochotę przejechać palcem po jej policzku, kreślić
wzorki, napisać jej na nim, jak bardzo ją kocham. Westchnąłem cicho, gdy
rozpięła płaszcz i zobaczyłem swoją koszulę wpuszczoną o wiele za dużą, nonszalancko rozpiętą,
pachnącą wczorajszą ekstazą i naszymi przemieszanymi perfumami. Na kołnierzu odbite
były czerwoną szminką jej kształtne usta i brakowało kilku guzików.
Umiała mnie doskonale prowokować.
-Byłaś w tym w pracy?- spytałem niby obojętnie, wodząc
wzrokiem po jej anielskiej twarzy. Kasztanowe włosy, duże, brązowe oczy,
cudowne dołeczki w policzkach, piękne usta i maleńki nosek nie dawały mi
spokoju po nocach, uwielbiałem się jej przyglądać, chłonąć w każdym detalu,
wiedziałem, gdzie ma pieprzyki i blizny po niefortunnej jeździe na rowerze,
kiedy była siedmiolatką.
-Co ty taki ciekawski jesteś?- spytała, uśmiechając się, a
ja odpłynąłem, nie odpowiadając tylko rozkoszując się tym cudem świata i
zastanawiając się, czym sobie na to zasłużyłem.
Przyglądam się, jak miesza kawę, słodzi ją trzema
łyżeczkami, robiąc z niej przesłodzoną lurę, unosi filiżankę do ust i upija
łyk, uśmiechając się błogo dzięki kofeinie, na którą nie miała czasu ani rano,
bo jak zwykle zaspała, przyciskana moim udem do materaca, ani w pracy.
Wpatruję się, jak wkłada sobie do ust kolejne łyżeczki
szarlotki, opowiadając mi przy tym o książce, której nie zdążyła przeczytać, a
była cholernie ciekawa i wciąż nie ma pojęcia, kto zabił Deborah.
-Przez ciebie.- mruczy z udawanym wrzutem, a ja podnoszę
brwi.
-Aż tak bardzo żałujesz?- pytam, a ona śmieje się, a ja
razem z nią, zamykając jej dłoń w swojej.
Zaczynało się ściemniać. Wdychamy przez chwilę ciepłe,
majowe powietrze, zastanawiając się dokąd pójść kiedy zaczyna padać. Ogromne
krople moczą nas, a my zamiast uciekać do auta, stoimy i wpatrujemy się w
niebo; przechodnie dziwią się, kiwając głowami i wyciągając parasolki, a ja
tylko mocniej przyciskam ją do swojego boku, żeby poczuć ciepło jej ciała.
Przeczesuję jej włosy palcami, wdycham ich malinową woń, upajając się tym
zapachem, czuję jak drży i cichutko wzdycha.
-Kocham cię, Oliwko.- szepcę i sam zastanawiam się, skąd we
mnie tyle zrozumienia i czułości, dlaczego rozczulam się, kiedy stoję obok i
wspominam wszystkie nasze wspólne chwile, a jej uśmiech jest najpiękniejszy na
świecie, chociaż większość ludzi przyczepiłaby się do diastemy.
-Zatańczmy.- odpowiada i za to jeszcze bardziej ją
uwielbiam; za jej nieprzewidywalność i to, ze nie przejmuje się niczym, tylko
robi to, na co ma ochotę. Biorę ją w ramiona, taką wątłą, maleńką, moją Oliwię
i tańczymy w strugach deszczu, śmiejąc się i potykając raz po raz, a przy
jednym z piruetów cudem unikamy potrącenia przez tramwaj. Gdy karcący wzrok
motorniczego morduje nas, ona tylko chowa głowę w mojej piersi, a ja wzruszam
przepraszająco ramionami.
Kupujemy wino, lecz nie docieramy z nim do mieszkania.
-Chodź, pokażę ci jedno miejsce.- ciągnie mnie do jakiejś
obskurnej klatki, z niesamowitą prędkością wspina się po stopniach na ostatnie
piętro, a potem ze zręcznością włazi po stopniach drabiny, żeby pchnąć jakąś
drewnianą klapę na suficie. Szczebli jest zbyt krótko, bo jej tyłek wypięty do
mnie wyglądał naprawdę nieźle. Wzdycham cicho, podążając za nią.
Z dachu widok na wieczorną Łódź jest imponujący, a Oliwia
wypomina mi, że uważam to miasto za brudne i nijakie; uwielbiam jej pełną
emocji twarz, kiedy walczy o to, żebym pokochał ten moloch tak jak ona,
rodowita łodzianka. Pod jej płomiennym spojrzeniem, patrząc w dół, stwierdzam,
że nawet nie jest tak źle, a nawet ładnie błyszczą się latarnie tam w dole.
Mówię jej to, a ona całuje mnie tak, jak jeszcze nigdy. Opieramy się o kawałek
jakiejś ściany, moje ręce błądzą po jej brzuchu, a ona czerwieni się jak
zwykle. Jest taka piękna.
-A wino?- odrywa się ode mnie z cwanym uśmieszkiem,
zmuszając mnie do otworzenia alkoholu. Popijamy z jednej butelki, wprawiając
się w dobry nastrój, śpiewamy, całujemy się, tańczymy, wyznajemy sobie miłość,
obserwujemy Łódź. Kiedy wplata dłoń w moje włosy, drażniąc skórę, przychodzi mi
do głowy naprawdę szalony pomysł, prawdopodobnie pod wpływem wina.
-Oliwia, wyjdź za mnie.- nieruchomieje, obdarzając mnie
niepewnym spojrzeniem.
Chwila niepewności ciągnie się, a ja widzę coraz większą
radość w jej oczach.
-Kiedy?- pyta z filuternym uśmiechem.
-Najlepiej teraz.- odpowiadam i ją całuję; po chwili leży na
mnie, zostawiając ślady paznokci na moim torsie.
-Jak ty to sobie wyobrażasz, co?- pyta, kiedy staramy się
unormować oddech.
-Urzędy są do dwudziestej. Mamy jeszcze pięćdziesiąt minut.
Zdążymy.- znów się śmiejemy, zbiegając niepewnie na dół, biegniemy przemoknięci
przez zatłoczone miasto do najbliższego przystanku. Po drodze Oliwia zrzuca
buty, bo są strasznie niewygodne. Przenoszę ją przez kałuże, wnoszę do
tramwaju, na ludzie patrzą na nas, jakbyśmy byli psychicznie chorzy. Czuję się
jak jakiś nastolatek na pierwszej randce, ale ona wprawia mnie w euforię, od
której nie mogę się uwolnić.
Wysiadamy przed jubilerem, kupujemy obrączki; Oliwka ogląda
swoją dłoń z niedowierzaniem, a potem znów biegniemy, bo Winiarski i Anka, jej
przyjaciółka czekają na nas pod urzędem.
Oboje się uśmiechają, Michał tylko kręci głową.
-Jesteście popieprzeni.- mówi Anka, kiedy wchodzimy do
środka, a bose stopy mojej przyszłej żony zostawiają ślady na idealnie
wypastowanej podłodze.
Pani jest dla nas bardzo miła, myślę też, że bardzo ładna;
pomalowane na czerwono usta, kok i kocie oczy stanowiłyby pewnie zagadkę dla
niejednego. Ja chcę już mieć Oliwię tylko dla siebie, nic inne się nie liczy.
Szepcę słowa przysięgi, przyglądając się jej i rozpływając w
myślach nad jej cudownością. Ona płacze, a Anka obejmuje ją ramieniem.
Ocieram jej łzy kciukiem, a ona wtula się we mnie. Cały
świat jest dla nas, nie ma nikogo innego.
Dopiero w połowie drogi do Bełchatowa przypominam sobie o
samochodzie, który został na parkingu przed kawiarnią, ale nie mogę się po
niego wrócić chociażby dlatego, że piłem.
Michał coś tam trajkocze, Anka śpiewa hity z radia, a ja
przyglądam się mojej żonie, usypiającej na moim ramieniu. Gdy zatrzymujemy się
przed naszym blokiem, dziękuję Winiarskiemu, Ance i zanoszę śpiącą Oliwę do
mieszkania. Przenoszę ją przez próg, uśmiechając się, bo nigdy nie sądziłem, że
taka chwila nastąpi, a ona gwałtownie budzi się.
W jej ciemniejących oczach widzę pożądanie, kiedy wpija się
bez słowa w moje usta z niebywałą namiętnością. Nie wiem, skąd ma w sobie tyle
siły, żeby popchnąć mnie do sypialni. Rozbieramy się gwałtownie, nie pozwalając
aby między naszymi ciałami była jakakolwiek wolna przestrzeń. Wzdycham kiedy
udaje mi się pozbawić ją czarnego koronkowego biustonosza. Całuję jej piersi, ssę,
głaskam opuszkami palców, a ona jęczy cichutko, wbijając paznokcie w mój kark.
Błądzę językiem od jej szyi, muskam obojczyki, zjeżdżam na dół, całując jej
brzuch, by wreszcie znaleźć się na udach. Mruczy i szepce moje imię, aż w końcu
nieruchomieje.
-Przestań się bawić Atansijević.-
warczy, a ja bez słowa spełniam jej prośbę, prowadząc nas ku spełnieniu.
_______________
Takie tam, dla Giovany.
Może będą kolejne oneparty, nie wiem.